sty 29 2009

bronlinkabozeol


Komentarze: 0
Wybór
Powiedział to z takim spokojem, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Przełknął suchą ślinę w gardle.
-Czy to znaczy, że wkrótce umrę?
Odpowiedziało mu milczenie, lecz cóż chciałby usłyszeć? Nieuzasadnioną niczym nadzieję?
-Ile zostało mi czasu?
-Jeżeli zdecyduje się pan na leczenie zachowawcze, to może dwa miesiące. W każdym innym przypadku nie wiele ponad dwa tygodnie.
Dwa tygodnie czy dwa miesiące, czy świat był dla niego tak ważny by walczyć jeszcze o te kilkadziesiąt dodatkowych dni? Nie, nie miało to dla niego zupełnie znaczenia.
Wstał od stołu i zdobył się jeszcze na ostatni uśmiech i ostatnie słowo.
-Dziękuje, ale nie skorzystam z zaproszenia.
Wkrótce znalazł się za zatłoczonej ulicy pełnych pospiesznie idących ludzi. Szedł wśród nich bez celu i nie miał zamiaru dokądkolwiek dojść. Pomyślał sobie, że nie jest na tyle silny by żyć z tą myślą przez następne dni i nic sobie z tego nie robić. Może lepiej byłoby popełnić samobójstwo i zakończyć tą sprawę jedną odważną decyzją?
Była przecież jeszcze Sylwia, której przed dwoma dniami powiedział, że musi wyjechać na kilka dni. Nie chciał jej mówić prawdy o tym, że skierowano go na obserwację. Wtedy jeszcze miał nadzieje, że kontrola w szpitalu będzie jedynie krótka i rutynowa. Teraz jednak jej osoba wydała mu się już tak odległa, że powrót do czegokolwiek był chyba nie możliwy. Nie mógłby popatrzeć na nią i z radością przeżyć chociażby jedną chwilę.
Zresztą czy życie miało dla niego tak wielkie znaczenie, czy miał, czego żałować? Żył w zasadzie na uboczu nie rzucając się nikomu w oczy i nie zostawiał żadnych niezałatwionych spraw.
Zatrzymał się na chodniku i spojrzał na ulicę. Samochody pędziły jeden za drugim. Wystarczyłby jeden śmiały krok żeby zakończyć wszystko i zaznać wieczny spokój.
Lecz chyba nie dojrzał jeszcze do takiej decyzji by zdobyć się na tak radykalne rozwiązanie. Siła życia nadal w nim tkwiła i nie pozwalała zrezygnować ostatecznie ze wszystkiego. Odwrócił się za siebie i zobaczył, że stoi w pobliżu nocnego baru. Pomyślał, że może kilka drinków pomoże mu w podjęciu właściwej decyzji.
Usiadł samotnie przy stoliku w najciemniejszym miejscu sali, zamówił butelkę wódki i zaczął pić. Nie był przyzwyczajony do ostrego alkoholu ani do tego by się upijać. Robił to pierwszy i może ostatni raz. Ale czy po kilku drinkach decyzja o samobójstwie będzie łatwiejsza? Może pozwoli mu zapomnieć i nabrać dystansu do wszystkiego, co wokół niego się działo. Nalał sobie kolejną szklane po brzegi i spojrzał na salę. Oprócz niego siedziało przy stolikach kilka innych osób zajętych rozmową a przy barze siedział samotny mężczyzna odwrócony w stronę stolików i bacznie obserwujący gości.
Uciekł oczami w pewien obraz, który wisiał na ścianie, przedstawiający scenę toczącej się bitwy. Zobaczył jak ludzie giną w wyniku wybuchu bomby a ich twarze przedstawiały wielki dramat i strach, przeżywany w jednej krótkiej chwili. Zaklął w myślach i przechylił szklankę. Nawet tutaj śmierć przypominała mu o tym, że istnieje i nie ma od niej ucieczki.
Zastanowił się, co go czeka po niej, jaka jest dalsza droga człowieka? Czy jego umysł zgaśnie i przestanie istnieć? Czy też istnieje coś dalej i teraz ta chwila jest tylko etapem istnienia? Nie chciał żyć po śmierci, wolał nie mieć duszy i być tylko zwykłym cielesnym bytem, który świat zapomina. Zaśmiał się, o czym on w ogóle myślał? Przecież, jeżeli nie dzisiaj to w czasie kilkunastu dni umrze i przekona się czy coś jest czy niczego już nie ma. Po co teraz męczyć się pytaniami, przecież nigdy dotąd nie zastanawiał się nad nimi i nie miało to dla niego znaczenia. To była jeszcze dla niego tak odległa w czasie perspektywa.
-Mogę usiąść?- Usłyszał nad swoją głową czyjś głos.
Czuł już szum w głowie, świat mu wirował i zobaczył nad sobą mężczyznę, który jeszcze przed chwilą siedział przy barze i przyglądał się gościom.
-Pan Ness Norman, prawda?
-Siadaj…, napijesz się czegoś? Może właśnie towarzystwa mi teraz brakuje?- zapytał i nalał druga stojącą szklankę. Podniósł potem swoją do góry i powiedział.
-To wypij ze mną za zdrowie albo za śmierć!
-Żegnasz się ze światem?- usłyszał pytanie.
-Nie mam, czego żegnać i nikt mnie nie będzie żegnał. To chyba najlepsza sytuacja, prawda? Ale do diabła, co do cholery może obchodzić ciebie to, co tutaj robie i dlaczego piję?
Nie wiele już do niego docierało. Miał słabą głowę i coraz częściej spoglądał na ulicę, na ludzi na samochody. Czuł się już gotów na definitywne rozwiązanie swojego problemu.
Mężczyzna, który siedział przed nim wyciągnął z kieszeni butelkę z różowym płynem i nalał połowę szklanki.
-Wypij to przyjacielu, spojrzysz na świat zupełnie inaczej.
Przyjrzał mu się uważniej i nagle ten ktoś zaczął mu ciążyć i być zupełnie niepotrzebny, skoro mówił do niego w taki sposób. Lecz nieznany eliksir na stole zaczął go ciekawić, bowiem stał się czynnikiem, którego nie przewidział na swojej krótkiej już przecież drodze ku śmierci.
Było mu i tak już wszystko jedno i najlepiej jakby była to trucizna. Osoba, która przed nim siedziała wyraźnie czegoś od niego chciała. Powodowany chęcią poznania i beznadziejnością sięgnął po szklankę i wypił słodkawy napój pachnący alkoholem i poczuł rozpływającą się po nim fale zimna. Na chwilę świat zawirował jeszcze bardziej, czuł, że nie jest w stanie nawet podnieść się z krzesła i dojść do drzwi. Lecz już w następnym momencie wszystko gwałtownie zaczęło ustępować i nie wyraźne kontury pomieszczenia zaczęły się na nowo wyostrzać. W kilku krótkich chwilach poczuł, że trzeźwieje i po alkoholu, którego wypił sporą ilość nie ma już śladu. Ze zdziwieniem popatrzył na mężczyznę i na resztki płynu w szklance.
-Co ty do cholery mi dałeś?
-Chce tylko byś mnie wysłuchał mając trzeźwe spojrzenie na świat. Potem możesz skorzystać z mojej propozycji lub tak jak wcześniej chciałeś na nowo się upić i rzucić pod ciężarówkę. Moja oferta powiązana z tym, w jakim stanie obecnie jesteś. Powiedz mi, czy gdyby ktoś dał Ci jeszcze jedną szansę i mógłbyś żyć dalej, skorzystałbyś z niej?
-Kim właściwie jesteś i skąd tyle wiesz?
-Mów mi po prostu Dick. A wiem znacznie więcej niż myślisz. Chcę złożyć Ci uczciwą propozycję i jeżeli z niej skorzystasz, będziesz mógł żyć dalej a po twojej chorobie nie zostanie nawet ślad.
-Jesteś diabłem, który chce bym podpisał cyrograf?
-Pomyśl, czy to w tej chwili może mieć dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie?
Zaczął się śmiać i śmiał się tak aż popłynęły mu łzy.
-Co za ironia losu. W ostatnich chwilach swego życia spotykam wariata. Może podajmy sobie dłonie i rzućmy się razem pod samochód?
-Nie jestem wariatem, sprawiłem przecież, że wytrzeźwiałeś w ciągu kilku sekund, wiem, że przed chwilą byłeś u lekarza i że rozstałeś się z Sarą. Wiem o tobie wszystko, nawet to, że masz w sobie pragnienie życia.
Na chwile przyjrzał mu się uważniej. Co do diabła przeszkadzało mu w tym by we wszystko uwierzyć? Przecież i tak było to lepsze niż czekanie i myślenie o śmierci? Cokolwiek mu zaproponuje, na pewno będzie bardziej interesujące. Prawdopodobnie nie był wariatem, wiedział zbyt wiele, lecz chyba nie przybył do niego z czeluści piekieł?
-No dobra, nie ważne, kim jesteś. Mów, jaką masz propozycję.- powiedział.
-Jestem agentem obcej cywilizacji, która znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Potrzebujemy ludzi do naszej armii, która walczy na pewnej planecie z przerażającymi owadzimi mutantami, które chcą zniszczyć nasz świat. Jeżeli tego dokonają, wkrótce dowiedzą się o was i za kilka lat pewnie przybędą tutaj by unicestwić kolejną cywilizacje. Moja propozycja jak widzisz nie tylko polega na tym byś nam pomógł, ale jednocześnie wpływasz na dalsze losy waszego świata. Tam, dokąd chcę Ciebie zabrać, jest już wielu takich jak ty, wielu ludzi, którzy skorzystali z tego by przedłużyć swoje życie. Darowaliśmy im czas i mają szansę żyć znowu normalnie.
-Obcy? Kosmos i te bajery?! Mam iść na wojnę i walczyć z mutantami?
Nie mógł jakoś w to uwierzyć, że w ostatnich chwilach swojego życia dostępuje kontaktu trzeciego stopnia. Nie wyglądał na ET, lecz przecież wcale tak nie musiał tak wyglądać.
-Skoro tak to i tam mogę zginąć, prawda?
-Możesz zginąć, ale jednocześnie i zmartwychwstać. Każdy z was posiadać będzie osobistego klona. Inne ciało, do którego możemy transferować umysł w wyniku jego śmierci. To dodatkowo przedłuża wasze życie.
I nie chcemy byś walczył przez długi czas. Masz tam wolną rękę i nikt nie będzie Cię zmuszał do tego byś zabijał. Lecz gdy zobaczysz, kogo zabijasz, nie będziesz miał żadnych zahamowań. Potem, jeżeli przeżyjesz, wrócisz i będziesz się cieszył przez lata nieskazitelnym zdrowiem. Zapomnisz o wszystkim a lekarze, do których się udasz będą rozkładali ręce widząc twoje dziwne uzdrowienie.
Jeżeli będziesz miał szczęście nie będziesz musiał walczyć. To zależy od bardzo wielu czynników i masz nowe dwa życia, jak w grze komputerowej. Teraz decyzja zależy od ciebie i musisz podjąć decyzję, co chcesz dalej zrobić ze swoim ludzkim istnieniem?
To było zbyt wiele nawet dla niego. To, co usłyszał graniczyło z szaleństwem i może w tej chwili ktoś wystawiał go na próbę. Poczuł się naprawdę jak w grze i mimo że te kilka ostatnich godzin zachwiało jego równowagą i zrezygnował już ze wszystkiego, poczuł jednak w sobie jeszcze jedną nadzieję. Miał teraz jakiś wybór, coś, co nie zależało od parszywego zdrowia, które sobie sam zmarnował. I jeżeli była to tylko gra lub czyjś głupi żart, to chciał wziąć w tym udział.
-Wiesz, że się zgodzę, prawda? Wszyscy się zgadzają? Każdy człowiek taki jak ja chwyta się ostatniej szansy, która daje mu jeszcze nadzieję, której pozbawili go już inni?
-Tak przyjacielu, pod tym względem jesteście tacy sami. Zgadzają się nawet Ci, którzy zupełnie nie wierzą w to, co usłyszeli.
Zajrzał mu jeszcze uważniej w oczy, próbując znaleźć w nich jakąś odmienność. Nie zobaczył tam jednak niczego, co kazałoby mu zachować ostrożność.
-Nic mi już więcej nie powiesz, prawda? Patrząc w Twoje oczy widzę, że koszt będzie mimo wszystko znacznie większy.
-Wybór należy do ciebie, lecz nawet ja nie wiem wszystkiego. Tam, dokąd Ciebie zabiorę sytuacja zmienia się z minuty na minutę.
Skinął głową i zdobył się na pierwszy tego dnia spokojny uśmiech.
-Dobrze, więc co mam robić?
Dick wyciągnął z kieszeni inną butelkę z zielonym płynem i nalał połowę szklanki.
-Wypij to a ja resztę załatwię za Ciebie. Kiedy się obudzisz nie dziw się niczemu, co zobaczysz i usłyszysz.
Chwycił w dłonie szklankę i przyjrzał się bliżej napojowi. Roztaczał zupełnie mu nieznaną woń, lecz przyjemną dla jego zmysłu. Niech się dzieje, co chce- pomyślał i na moment wrócił myślami do Sylwii, którą kochał nad życie i to dla niej postanowił spróbować.
Wrócę do ciebie, jeżeli przeżyję.
Poczuł po chwili jak świat rozmywa się na wiele pojedynczych barw. Stracił nad sobą kontrole, jak gdyby nadmiar alkoholu w jednej chwili odebrał mu wszystkie zmysły..
***
-Obudź się przyjacielu, już czas!- usłyszał głos nad swoją głową.
Ocknął się momentalnie z długiego snu. Spodziewał się zobaczyć jednak zupełnie, co innego. Tymczasem w ciasnym pomieszczeniu ujrzał grupę ludzi ubranych w wojskowe kombinezony, którzy badawczo spoglądali na siebie i z niepokojem oczekiwali następnych wydarzeń.
Na swojej piersi zobaczył przywieszoną broń i inne wyposażenie potrzebne podczas walki. Wiec już się zaczęło i był już w miejscu, o którym jeszcze nie wiele wiedział? Dookoła słyszał dziwne dudnienie a podłoga pod nim uciekała spod nóg. Domyślił się, że lecą w powietrzu w miejsce, które na pewno nie będzie pięciogwiazdkowym hotelem.
-Gdzie jesteśmy?- zapytał
-Dopiero będziemy. Kiedy spałeś odwiedził nas pilot i powiedział, że lecimy na placówkę, gdzieś w głębi planety, która czeka na posiłki.
-Cholera, więc to prawda? Zgodziłem się?
-Jak każdy z nas…
W innej sytuacji zastanawiałby się nad tym ile czasu upłynęło i jakim sposobem pokonali przestrzeń gwiezdną, ale teraz nie miało to dla niego żadnego znaczenia.
Po chwili dotarł do nich odgłos wybuchu gdzieś w pobliżu, rakieta, którą lecieli zadrżała i na chwilę stracili sterowność. Nick zobaczył ze swojej lewej strony, że siedzi tam kobieta o młodej twarzy i śniadej cerze. Czy ona także gotowała się na śmierć? Nie miał odwagi jeszcze zapytać. Pełen niepewności rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł wśród takich jak on wiele kobiet. Czy one też musiały w ten sposób zapłacić za swoje dalsze życie? Chciał o tak wiele jeszcze zapytać, lecz strach paraliżował mu myśli a w głowie pojawiały się setki nieznanych mu spraw, o których dotąd nie miał pojęcia.
Gdy wylądowali ze zgrzytem otworzył się okrągły właz a do środka wpadło obce słońce i ktoś zaczął wołać.
-Szybko ruszać się! Nie mamy wiele czasu!!! Raz, raz, raz!
Wybiegli na zewnątrz w wysoką trawę i podążyli za nie znajomym mężczyzną, który już tam na nich czekał. Statek, którym przylecieli wzniósł się w powietrze zostawiając ich samych w obcym dla nich miejscu. Po chwili wskoczyli w jakiś dół, którym przemieszczali się dalej. Dookoła szum traw, obce dźwięki, zmęczone oddechy i przestraszone twarze, wszystko to przewinęło się przed nim w ciągu kilku długich minut w czasie, których biegł ile sił głębokim wykopem brnąc w błocie za innymi. W pewnym momencie upadł potykając się o leżący metalowy złom a jedna z kobiet biegnąca obok z lekkością uniosła go pozwalając złapać mu równowagę.
Był już mocno wyczerpany, gdy zezwolono im odpocząć i kurczowo ściskając broń, którą nawet nie umiał się obsługiwać spojrzał po raz pierwszy na niebo.
Było zielone jak trawa na wysuszonej i wypalonej żarem łące a słońce, które oświetlało planetę dwa razy większe od tego, jakie znał, ale o znacznie słabszym blasku.
Więc był na obcej planecie, to, co usłyszał i czego się dowiedział było prawdą. Cisza, jaka trwała przez chwile przerwana została stanowczym rozkazem.
-Niech się nikt nie rusza! One przelatują!
One? Jakie one?- pomyślał i po chwili je zobaczył. Na niebie pojawiło się setki czegoś, co potrafiło latać, lecz nie przypominało niczego, co znał. Leciały w nieładzie i szumem skrzydeł oznajmiały o swoim istnieniu. Znajdowały się jednak zbyt wysoko by rozpoznać jakikolwiek konkretny kształt, lecz był pewien, że były to mutanty, z którymi przyjdzie im walczyć, Gdy niebo zrobiło się ponownie czyste ktoś w pobliżu odezwał się do nich.
-No dobrze, chwila spokoju…Można palić i rozmawiać. Zaraz, dowiecie się kilku spraw, które zaspokoją waszą ciekawość.
Zdjął ciążący mu hełm i zobaczył obok siebie znowu tą kobietę z rakiety. Siedziała obok niego bacznie go obserwując, jak gdyby chciała z jego twarzy wyczytać coś ważnego.
-Nic Ci nie jest?- zapytała troskliwie.
-Zostaw mnie! Poradzę sobie sam i nie potrzebuję babskiej opieki – zawołał
Podszedł do nich pewien człowiek z kilkoma bliznami na twarzy. Widać było, że jest tutaj już od długiego czasu.
-Cholera…Za każdym razem przysyłają nam takich jak wy, którzy zanim oswoją się z sytuacją to już nie żyją…Parszywy świat! Witajcie w miejscu gdzie człowiek to taki sam, robal jak wszystkie inne tutaj, które napotkacie. Jestem Mark i pomogę wam w tych pierwszych chwilach. Może to dzięki wam zdołam wrócić na Ziemię?
-Co to za miejsce? I z kim właściwie prowadzimy wojnę? I gdzie są właściwie Ci, którzy nas tutaj sprowadzili?
-Oni? Ich tutaj nie ma, nie mogą żyć w takiej atmosferze jak ta dłuższy czas, dlatego potrzebują nas do swoich celów. Jeżeli masz jednak nadzieję, że szybko i łatwo stąd wrócisz, to porzuć ją już teraz.
-Ale przecież była umowa, kontrakt i własny klon…
-Uwierzyłeś we wszystkie brednie, jakie Ci wcisnął? Powiedział Ci tylko cześć prawdy a reszta była powiedziana tylko po to byś nie miał wątpliwości. Może zresztą mają nie aktualne informacje. Tutaj sytuacja zmienia się bardzo szybko. Zresztą za chwilę będziesz mógł go o to sam zapytać.
Dziewczyna obok ze zwinnością w dłoniach przeładowała broń.
-Pilnuj jej, ona może Ci uratować życie. To twoja osobista partnerka, bez której nie przeżyjesz długo.- powiedział i odszedł do innych.
Kobieta wysiliła się na sztuczny uśmiech i wzięła od niego ciężki karabin..
-Zobacz, jak się tym obsługiwać i wypatruj tego, co się dzieje na wschodzie. Jeżeli zobaczysz coś niepokojącego w powietrzu to strzelaj i nie patrz nawet na to, co spadnie obok.- powiedziała do niego i wytłumaczyła mu w kilku zdaniach jak się obsługuje broń.
Jej znajomość okolicy i sytuacji była znacznie większa niż przypuszczał i na pewno nie była jedną z kobiet, które były tutaj by uratować swoje życie. Zauważył, że jednak były i takie wśród nich i teraz wspólnie próbowały porozumieć się ze swoimi partnerami.
Nick wyjrzał z okopu na równinę i zobaczył wypalony ogniem piasek. Dookoła leżały jakieś nieznane i dziwne szczątki, których nie udało mu się rozpoznać.
Po chwili Mark zjawił się ponownie, lecz tym razem w towarzystwie kogoś jeszcze, którego twarz wydała mu się tak znajoma. I mimo stroju wojskowego nie miał wątpliwości, że to ten sam, który go zwerbował na Ziemi.
-Cześć, jestem Dick, dowódca waszej grupy i opiekun na tej niegościnnej planecie.
-Oszukałeś nas! Nie tak sobie to każdy z nas wyobrażał. Gdzie klony i baza?- zawołał ktoś z grupy.
Ten jednak był dobrze przygotowany na to, co im w takiej chwili odpowiedzieć.
-Jestem jednym z was i jadę na tym samym wózku i tak samo jak i wy mogę zginąć w każdej chwili! Miałem zwerbować dla siebie grupę ludzi i zrobiłem to! Nie byłem tutaj od trzech lat i nie wiedziałem, jaka jest naprawdę sytuacja. I tylko od nas samych zależy czy wrócimy na Ziemię czy też nie! Nie zostawiamy was jednak na pastwę losu i każdy z was ma swojego opiekuna, kogoś, kto będzie się o was martwił i dla was poświęci życie. Jesteście już także zupełnie zdrowi a to chyba było dla was najważniejsze. I to od was zależy, co teraz postanowicie, bo nikt was nie zmusi byście walczyli po naszej stronie. Lecz jeżeli przeżyjecie pierwszą bitwę, zrozumiecie wiele i zapewne zostaniecie tutaj i będziecie walczyć razem z innymi. Już dawno nie dysponujemy żadną placówką, w którą można nazwać bazą. Wszystkie zostały zniszczone i naszym jedynym schronieniem pozostały podziemne tunele, które drążymy i gdzie odpoczywamy między jedną bitwą a drugą.
Czy warto było wiedzieć coś więcej? Nikt nie miał już ochoty zadawać dalszych pytań, bo nie było do nich żadnych dobrych odpowiedzi.
Popatrzył na siedzącą obok niego kobietę. Kobieta i mężczyzna stanowili tutaj jakiś dziwnie powiązany ze sobą związek i nawet nie próbował się domyśleć, kim tak naprawdę jest ta urodziwa dziewczyna z bronią w ręku.
Zdjęła w końcu ciężki hełm, otarła mokrą twarz od potu i powiedziała.
-Nie patrz na mnie tak jakbyś się mnie bał lub nie wierzył w moje oddanie. Jeszcze nie wiele rozumiesz z tego, co się tutaj dzieje, ale czas wyjaśni ci wszystko- powiedziała.
Gdzieś obok ktoś powodowany jakimś szaleństwem zawołał na głos.
-Może warto było wtedy jednak umrzeć?! Po co nam więcej dodatkowych cierpień? Mam się teraz chować pod ziemią jak szczur?
-Czy ty też tak uważasz?- zapytała.
Nie wiedział, co o tym jeszcze ma myśleć. Był tutaj za krótko i chyba jednak życie chociażby wydłużone o kolejną godzinę miało dla niego znaczenie.
Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna jest nie tylko bardzo piękna, ale zarazem zgrabna i zapewne inteligentna. Jej oczy i kształtne usta mogły pobudzić do szaleństwa każdego mężczyznę.
-Widzicie tamten las na horyzoncie?- zapytał Mark.
-Tak?
- W zaroślach kryje się nasze wybawienie i wolność. Ostatnia placówka naszych nierozważnych pracodawców gdzie dokonywano eksperymentów na tutejszych żywych organizmach. To tam mieści się droga, którą możemy wrócić na Ziemię i mechanizmy sterujące mutacjami a także główne siedlisko skąd dokonują na nas ataków. Posiadana przez nich broń niszczy wszystkie nasze statki, które próbują stąd odlecieć i dlatego nie wysyłamy nikogo tą drogą na Ziemię. Jedyny szlak to poprzez komory transferyjne, które znajdują się także gdzieś wśród drzew. To taki teleport do pewnego miejsca na Ziemi, który jeżeli uda nam się zdobyć, stanie się naszą drogą do domu i bliskich. Jeżeli tam dotrzecie, musicie zniszczyć stojący w pobliżu emiter fal. Czyli to, co powoduje, że te stwory są takimi, jakimi są. To sprawi, że mutanty stracą swą agresywność i większość z nich zginie a reszta utraci swą odmienność i wszystko z czasem wróci do stanu początkowego. I nie będziemy się musieli już martwić tym, co stanie się dalej. Jesteśmy już zdrowi i nikt już nie będzie od nas niczego żądał. Udało nam się w ostatnim czasie dowiedzieć to, to, że las miał stanowić kontrolowane miejsce eksperymentu i pozwolono na wszystko to, co się wydarzyło. Nie zdołano jednak tego w porę opanować i utracono nad tym kontrolę. Tamte stwory uzyskały dzięki temu nie tylko swój wzrost, ale i inteligencję, stworzoną do tego by służyć swym stwórcą. To one jednak przejęły inicjatywę i zdobyły przewagę i teraz już wiedzą, że próbujemy się tam dostać i je zniszczyć. To, co czynią wobec nas to ich instynkt samozachowawczy i chyba normalna reakcja na zagrożenie. Dzięki swej inteligencji wiedzą jak walczyć i działają planowo próbując jak najszybciej oczyścić sobie tereny dookoła lasu. My jednak wciąż przybywamy z nowymi posiłkami i jednych zabitych zastępujemy nowymi żywymi. Zobaczycie wkrótce jak to jest i zachowajcie wtedy zimną krew i nie wpadajcie w panikę.
Wszyscy spojrzeli na Dicka, który mógł chyba im o tym powiedzieć znacznie więcej.
-Nie pytajcie mnie o więcej. Uznajcie to, co się stało za niewybaczalną pomyłkę istot uważających się za nieomylne. Mark powiedział tutaj gorzkie słowa o moim ludzie i ma zupełną rację. Możemy jednak jeszcze wszystkiemu złemu zapobiec i dlatego jesteście tutaj jako nasze i wasze ocalenie.
Mógł powiedzieć cokolwiek i tak musieli w to uwierzyć, bo nie było jeszcze dla nich innej prawdy.
Ness popatrzył na kobietę, która, mimo że piękna wydala mu się obca. Co było w niej takiego, co go od niej odrzucało? Czy była w jakiś sposób powiązana z Dickiem? I może rzeczywiście była dla niego jedyną szansą na przeżycie?
Mark i Dick odeszli po chwili zostawiając ich samych ze swoimi myślami. Najważniejsze było tutaj przeżyć i to nie ważne, w jaki sposób. Jeżeli jednak tylko droga przez las wiodła ich do jedynego miejsca, skąd można się dostać na Ziemie?.
Czuł, że ogarnia go przerażenie i nie bardzo wiedział jak z paniką sobie poradzić. Rozejrzał się wśród innych, którzy dookoła niego byli i stwierdził ze morale jest niezwykle małe. Jak taka armia mogła w ogóle walczyć? Kto tak naprawdę tym wszystkim dowodził i czy ktoś miał jakikolwiek plan. Śmierć mogła przyjść do niego nawet szybciej niż przyszła by na Ziemi.
Drżąc z zimna a może ze strachu, skulony w piaszczystym, mokrym dole czekał na coś, co może się wydarzyć. Czas wydawał się, że stoi w miejscu, bowiem wciąż było tak samo cicho, tak samo niebezpiecznie i dziwnie obco.
Dick, który ich tutaj sprowadził nie pojawił się już w pobliżu, tylko Mark krążył wokół nich sprawdzając czy niczego im nie potrzeba, donosząc pożywienie i picie. Przy kolejnej wizycie próbował pytać, rozwiać jeszcze kilka wątpliwości, ale zawsze padała taka sama odpowiedź.
-Dowiesz się o wszystkim, jeżeli będzie Ci to potrzebne,…jeżeli nie to i tak na niewiele Ci się przyda.
Może, więc ona, ta dziwna piękność obok niego, zupełnie skupiona na czymś dla niego nie pojętym pomoże mu zrozumieć ten świat? Czuł, że wszystko, dookoła co słyszał i widział było wciąż pod jej baczną uwagą. Tak by wciąż mieć pewność, że coś, co ma nastąpić i czego oczekiwali nie nadejdzie jeszcze w tej właśnie chwili.
Kiedy duże słońce na niebie zaczęło zachodzić usłyszeli dochodzący zewsząd obcy dźwięk.. Wysoko na niebie pojawiły się białe obłoki a na ich tle wielkie czarne ptaki. Zaczęły krążyć nad nimi niczym orły szykujące się do decydującego ataku na swoją zdobycz wyczekując najbardziej odpowiedniej chwili. I w końcu zza odległych drzew i zarośli, usłyszeli dziki krzyk a nad wierzchołkami pojawiły się iskry wyładowań elektrycznych. Po chwili strumienie spadającego ognia na ich pozycje przyniosły im pierwszą śmierć a powietrze przeszył przeraźliwy wrzask powodujący, że na chwilę przestali cokolwiek słyszeć. Dopiero po salwie ognia, spokojne dotąd ptactwo runęło z ogromną prędkością w ich stronę.
-Zaczęło się! Strzelajcie i módlcie się jeżeli macie do kogo- powiedział opiekun i zaczął strzelać.
Ness nigdy jeszcze do nikogo nie strzelał, przed nikim się nigdy nie bronił, lecz teraz musiał się nauczyć tego w ułamku sekundy. Popatrzył na leżącego opodal ich opiekuna i zaczął robić to, co on strzelając na oślep strumieniem laserowego ognia. Czarna poświata przed nimi i nad nimi wolno zamieniała się w pojedyncze kształty. W końcu z dłońmi parzonymi gorącą kolbą mógł już je rozróżnić. To były latające mrówki, jeżeli można powiedzieć tak o czymś, co miało dwa metry wysokości i czterometrową rozpiętość skrzydeł i włochaty czarny tułów. Spadały na nich z dziką furią zabijając i niszcząc wszystko dookoła przed nimi. Spojrzał na chwilę na kobietę, która była obok niego. Zamiast walczyć tak jak on siedziała skulona i ze spokojem na twarzy spoglądała w przeciwną stronę, co miało jednak swoje uzasadnienie, bowiem i stamtąd nadlatywały mutanty odcinając im drogę jakiejkolwiek ucieczki. Strzelała do nich z niezwykłą precyzją i opanowaniem a jej dłonie nawet nie zadrżały, gdy dobijała spadające opodal ranne owady.
Po chwili mrówek było już dookoła nich tak wiele, że czuł, że to już nawet nie minuty a sekundy mogą dzielić go od śmierci. Ich opiekun chwilę wcześniej został trafiony w głowę kulą ognia, która odpadła od jego ciała niczym balon wypełniony spienioną wodą. Krew rozbryzgała się dookoła i poczuł ją na swoich ustach. W pewnej chwili jego broń odmówiła posłuszeństwa a jedna z rozwścieczonych rannych mrówek spadła na niego z powietrza niczym grzmot i porwała go w swoje zaostrzone szpony unosząc w górę. Zobaczył wtedy jak jego kobieta wysunęła z zza pasa harpun z liną i wystrzeliła w stronę zwierzęcia godząc je w twardą skórę. Długa lina pociągnęła ją za sobą i po chwili znalazła się obok niego zawieszona wraz z nim pod tułowiem owada. Nie rozumiał jej poświęcenia i tego, co uczyniła, ale nie miał czasu teraz by o tym myśleć.. Wznieśli się, bowiem na kilkadziesiąt metrów w niebo przy ogłuszającym ryku i polecieli w stronę lasu. To, czego nie chciał to tego by być pożartym żywcem i zdziwiony samo sobie zaczął szukać rozpaczliwie wyjścia z sytuacji. Jakimś cudem lewą ręką wymacał w kieszeni spodni nóż i gdy wlecieli nad szczyt lasu dźgnął nim ściskające go szpony w miejsce, w którym znajdowały się czułe narządy nerwowe.. Mrówka ryknęła z bólu i puściła ich obydwoje i spadali po chwili z kilkunastu metrów na ostre wierzchołki drzew. Wydawało mu się, że teraz to już na pewno koniec i spróbował jeszcze się pomodlić, ale nie starczyło już na to czasu. Spotkanie z drzewami i gałęziami było gwałtowne i bolesne. Spadł w nieznaną mu głębię dzikiego pełnego niebezpieczeństw i dziwactw lasu.

Gdy się obudził, nie wierzył, że żyje. Zobaczył; że leży na jakiejś leśnej polanie w miękkim poszyciu mchu. Obok siebie dostrzegł swoją kobietę, która leżała w przypadkowej pozycji i nie dawała oznak życia. Miał nadzieję, że jednak jest inaczej, bo to, czego mu teraz najbardziej brakowało to kogoś, kto go stąd wyciągnie. Czuł się cały obolały, miał chyba złamaną nogę i połamane żebra. Nie było to pocieszające odkrycie, mimo to ostatkiem sił zbliżył się do kobiety i odwrócił ją na wznak.
Z przerażeniem spojrzał na jej lewą rękę, bowiem zobaczył pod pękniętą skórą zamiast kości…metalowe części jej dłoni. Cholera- zaklął, to był jakiś pieprzony android! Upewniło go dodatkowo to, że na głowie rozdarta skora ukazywała metalową część ciała. To zdumiewające- pomyślał. Ktoś zesłał mu do jego obrony robota i nawet nie wysilił się by mu o tym powiedzieć. Gdzie był w tym wszystkim sens i jakakolwiek logika? Czy jednak cokolwiek by to zmieniło gdyby wiedział o tym wcześniej? Teraz powoli rozumiał pewne sprawy i to, że te kobiety miały być ich osobistą ochroną do czasu aż sami nie będą potrafili o siebie zadbać.
Ogarnął go nagle przeraźliwy kaszel i kiedy nachylił się nad ziemią, zobaczył ze pluje krwią. Więc i dodatkowo przebite płuca? Co za parszywa wolna śmierć go czeka. Po raz, który w ciągu niewielu godzin jej już oczekuje?
-Źle z Tobą- usłyszał po chwili nad sobą głos
Podniósł głowę i zobaczył ze android usiadł i z troską spojrzał w jego stronę.
-Żyjesz? Właściwie nie powinno mnie to dziwić, masz kości z metalu- powiedział.
Kobieta uniosła się na nogach, zbliżyła do niego i położyła mu ciepłą dłoń na głowie. Wzdrygnął się przed tym dotykiem, lecz okazał się całkiem przyjemny.
-Nie bój się mnie…Jestem po to by Ci pomóc, zapewnić energię i pozwolić Ci wyzdrowieć- powiedziała.
Gdyby mógł chyba pękłby ze śmiechu. O czym ona w ogóle mówi?
-Przestań, przecież ja nie mam żadnych szans, umrę wkrótce- powiedział- Mogłaś wykazać się bardziej w walce, może byśmy byli teraz w bardziej przyjemnym miejscu!
Uśmiechnęła się do niego i zobaczył, że nagle stała się zupełnie kimś innym i znacznie bliższym. Nie było już w jej oczach obawy o niego, tylko zwykła ludzka przyjaźń. Miała w sobie ogromny spokój jakby to, co się do tej pory wydarzyło nie miało żadnego znaczenia.
-Dlaczego nikt nam wcześniej o tym nie powiedział? Kim ty właściwie jesteś?
-To pomysł obcych, by stworzyć takich jak ja kobiety i mężczyzn. Gdy okazało się, że klonowanie w tych warunkach na planecie nie będzie już możliwe, stworzono nas, niejako w zastępstwie. Nie mieliście o tym jednak wiedzieć, bowiem nikt nie wiedział jak zareagujecie na coś takiego. Macie, bowiem niezwykle delikatną psychikę i wasze umysły nie potrafią jeszcze zrozumieć wielu spraw.
-Czy w ogóle to ma wszystko jakiś sens? Nie wiele mi pomogłaś, przeżyję na tej planecie jedynie kilka dodatkowych godzin.
-Może nie będzie aż tak źle? W końcu udało nam się dotrzeć do lasu…-powiedziała z radością w głosie.
-Czy to ma znaczenie?
-Będzie miało, jeżeli przeżyjesz- odparła.
Po chwili odeszła od niego w głąb drzew i dostrzegł, że w ich cieniu zdejmuje z siebie ciężki kombinezon. Wróciła w lekkim błękitnym kostiumie, poruszając się jak zwinna kotka i przykucnęła obok niego. Nie miała już na dłoni i czole żadnej rany i wyglądała tak jakby ostatnie wydarzenia nie istniały. Zbliżyła do niego swoje usta i pocałowała go wprawiając w zupełne zdumienie..
-Zwariowałaś, czy co!?- zawołał i zakasłał.
Ona jednak miała swój jakiś nieokreślony zamiar, którego w pierwszej chwili nie odczytał właściwie.
-Powiedziałam Ci już, że jestem po to by Ciebie uratować. Aby tego dokonać, musisz…się ze mną kochać- powiedziała.-Dam Ci wtedy swoją energię a ty dasz mi swoją, której potrzebuję. Inaczej i ja wkrótce stanę się bezużyteczna. Jesteśmy ze sobą związani bardziej niż myślisz i dopóki będę żyła lub będziesz żył ty, drugie z nas ma zawsze jeszcze jedną szanse.- odparła.
To już przekraczało jego zrozumienie. Umierał i w chwili, kiedy widział przed oczami całe swoje życie, android, których istnienia jeszcze nie tak dawno nawet nie podejrzewał mówi mu, że chce się z nim kochać. Miłość cielesna by przeżyć? Obdarowanie człowieka i maszyny swoją ukrytą energią? To było ponad jego siły i możliwość zrozumienia.
-Odejdź, chce umrzeć w spokoju- powiedział cicho.
Odsunęła się od niego na kilka metrów, ale wciąż wpatrywała się w jego oczy a on z minuty na minutę czuł się coraz gorzej. Chwilami tracił przytomność i pojawiały się przed oczami dziwne majaki. Kiedy znowu spoglądał w jej stronę, zauważył, że i ona wyglądała nie najlepiej. Jej całe ciało oblewał pot, chwiała się już siedząc w kuckach a jej skóra zaczynała się robić pomarszczona. Ona najwyraźniej także umierała i wyglądało na to, że nastąpi to wcześniej niż w jego przypadku. Zrobiło mu się jej żal i pomyślał, że może powinien się nad nią zlitować i zrobić to, o co go prosiła? I umrzeć może wraz z nią w porywie uniesienia? Może to była dla niego najpiękniejsza śmierć. Śmierć podczas stosunku z maszyną? Co za potworne wyobrażenie!
Popatrzył na nią raz jeszcze i czując, że może to jego ostatni stan świadomości powiedział.
-Masz jeszcze na mnie ochotę?
Ożywiła się natychmiast i podczołgała się w jego stronę, jej twarz na nowo zaróżowiała i okrakiem usiadła na nim. Potem swoimi delikatnymi dłońmi uczyniła, że jego ciało na nowo przypomniało sobie o miłości i mimo że nie miał już prawie sił, zdobył się na czułość. Po chwili siedziała na nim zupełnie naga, niezwykle piękna pobudzając w sobie zamkniętą gdzieś w głębi jej mechanizmów energię. Ogarnął go szał pożądania a jej kolejny pocałunek sprawił, że zapomniał o bólu.
Potem przez następnych kilka chwil, kiedy zespolił się z nią, poczuł jak jakaś burza energii przemknęła przez jego ciało i wybuchła gdzieś w nim rozchodząc się na całe ciało. Było to coś tak niezwykłego, czego nie umiał opisać żadnymi słowami. Na chwilę zapomniał, kim jest i liczyło się tylko to by przyjąć od niej jak najwięcej sił dawanych mu poprzez delikatne ruchy na jego udach.

Tym razem, kiedy na nowo odzyskał świadomość po przebytej rozkoszy poczuł naprawdę, że żyje. Otworzył szeroko oczy, podniósł się na nogach i stwierdził, że jest zupełnie zdrowy. Nie dostrzegł na swoim ciele żadnych śladów po upadku z kilkudziesięciu metrów ani żadnych śladów krwi. Pośrodku polany, na której stał paliło się ognisko a kilka metrów dalej jego opiekunka zbierała suche gałęzie. Czuł się niezwykle świeży i zadowolony a przecież sytuacja, w jakiej się znajdował była wręcz odmienna.
-Hej?!- zawołał i zdał sobie sprawę z tego, że nawet nie wie jak ma na imię jego towarzyszka.
Odwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się. Wrzuciła chrust do ogniska i podeszła do niego.
-A nie mówiłam, że wszystko będzie dobrze?- zapytała-Możesz do mnie mówić Merry, bo chyba nazywanie mnie numerem katalogowym, nie było by dla Ciebie miłe?
Był zupełnie zdumiony tym, co się wydarzyło. Usiadła przy ognisku i zaprosiła go obok.
-Chyba chciałbyś się czegoś dowiedzieć? Mogę Ci już udzielić kilku odpowiedzi.
Tak bardzo chciał zapomnieć o tym gdzie był i co go jeszcze czekało i skupić się tylko na poznaniu jej.
-Wyjaśnij mi gdzie jesteśmy i co dalej?
-To bezkresny las, w którym mrówki nie przebywają. Drzewa wydzielają nietolerowaną przez nich woń i z tego powodu przesiadują jedynie w wysokich koronach drzew, gdzie jest dużo powietrza. Nikomu jeszcze z ludzi nie udało się tutaj przedostać i przeżyć. Żadnej armii nie udało się przebić do lasu ani potajemnie do niego zakraść. Zginęły tysiące istnień, które tego zapragnęły. Teraz jednak nieświadomie stało się coś zupełnie nie oczekiwanego. Jesteśmy tutaj i możesz wrócić wkrótce na swoją planetę.
-To chyba nie będzie jeszcze takie proste? Wytłumacz mi proszę najpierw, kim są naprawdę obcy i jaki mają cel?
-To oni mnie stworzyli, jestem po części zbudowana z ich psychiki, lecz także zaprogramowali mi wszelkie ludzkie uczucia, bym mogła was lepiej zrozumieć. Nie obwiniaj ich za to, co z wami czynią, bowiem byliście jedynym gatunkiem istot rozumnych, który się do tego nadawał. Od 10 lat codziennie poprzez pole transferowe wysyła się ludzi na statek matkę, którym tutaj przybywacie. I tam jesteśmy wam przydzielane, jako osobista ochrona, od kiedy w rękach wroga znalazła się nasza największa baza na tej wojennej planecie. I razem próbujemy przetrwać i znaleźć sposób na to by dostać się do lasu i spowodować wyłączyć urządzenia, które powoduje agresję mrówek i to, że stały się wielkimi mutantami i uzyskały inteligencję. To wielki dramat istot, do których należę.
Pole energetyczne, jakie wytworzyliśmy i które miało służyć naszemu rozwojowi, było tutaj testowane. Efekt tego był taki, że mrówki stały się myślącymi stworzeniami i zapragnęły podbić i zniszczyć nasz świat. Wiedzą o tym, że próbujemy cofnąć wszystko to, co zrobiliśmy i je zupełnie unicestwić. Teraz pragną już jednak nie tylko przetrwać, lecz także wydostać się stąd. Potrzebują już tylko jednego, odnaleźć na planecie urządzenie, poprzez które mogą podróżować w kosmosie. Nie wiedzą jednak o tym, że ono cały czas znajduje się w lesie, nad którym non stop latają i z którego czerpią swoje pożywienie.
Za chwilę pójdziemy do miejsca, w którym jest i spróbujemy wyłączyć pole i uruchomić kanał transferowy, którym będziecie mogli powrócić na Ziemię.
-A Dick? Czy naprawdę jest jednym z was?
-Tak, to zmutowany obcy, przystosowany do życia w warunkach ludzkich. Poświęcił swój wygląd by ratować własną cywilizacje. Nigdy już nie powróci do swojego dawnego wyglądu. Od wielu lat jest jednym z kilkunastu, którzy na Ziemi dokonują werbunku do Armii. Jego obecny wygląd również nie jest jednak ostatecznym. Wkrótce transformacja go zabije, jeżeli wcześniej nie dokonają tego mutanty.
-Ilu już ludzi przybyło na planetę?
-Tysiące…I tysiące zginęły. Jednak wielu uciekło w głąb planety gdzie jest w miarę bezpiecznie i gdzie założyli małe osady. Ci nie chcieli walczyć a tylko przeżyć i otrzymali taką możliwość, chociaż nikt nie wiedział na jak długo. Las jest, bowiem takim ulem i wylęgarnią. Dopóki otaczamy to miejsce ze wszystkich stron, one nie mogą się rozwijać i panoszyć wszędzie, zanim nas i was nie zabiją. Ale pierwszy raz od niepamiętnych czasów mamy szanse to zmienić. Wierze w to, bowiem wiem, że będąc tutaj nawet w pojedynkę mamy nad nimi ogromna przewagę.
Dlaczego nie chciał jednak wracać? Dlaczego to, co teraz poczuł i doznał stało się dla niego ważniejsze?
-A ty?
-Ja jestem tylko robotem, który bez człowieka nie może istnieć. Obcy mnie zniszczą, kiedy odejdziecie jak i inne podobne mnie maszyny. Istniejemy tylko dla was, jesteśmy od ludzi uzależnione i bez was żyć nie możemy. To dziwna symbioza, związek, który samoistnie wytworzyła planeta. Potrafisz to zrozumieć?
Zrobiło mu się smutno, ale mając tyle za sobą dziwnych przeżyć, chciał już wracać do domu. Pomyślał o Sylwii, którą dla przeżycia zdradził, ale nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Merry była piękna, lecz to, co ich łączyło istniało tylko na tej planecie.
-Więc chodźmy, nie dajmy umierać już nikomu więcej.
Skinęła głową, chwyciła go za ręce i oboje poszli w las. Był gęsty pełen ostrych gałęzi i nie przebytych przez nikogo chaszczy. Merry prowadziła go w znanym sobie tylko kierunku i doskonale wiedziała gdzie ma, czego szukać. Zmęczenie jednak dawało im się coraz bardziej we znaki. Czuł pragnienie i głód, które coraz bardziej opanowywały jego ciało. Nie wiedział, że droga będzie tak długa i że będzie musiał jeszcze włożyć tyle wysiłku. W końcu pociągnął ją mocniej za dłoń i przystanął.kościotróp bu!
-Nie mam już sił- powiedział.
Jej twarz była również spocona i zmęczona, lecz była wytrzymalsza od niego.
Pomogła mu iść dalej i wkrótce dotarli nad brzeg wartkiego szerokiego strumienia. Tam usiedli a ona objęła go dłońmi i pocałowała.
-Odpocznijmy, do celu już nie daleko- powiedziała.
Siedzieli tak chwilę przytuleni do siebie i obdarzyli się jeszcze dotykiem czułego pocałunku. Miał zdumiewającą siłę nawrotu sił i trwając z nią w nierozerwalnym uścisku czuł jak bardzo pragnie nigdy go nie kończyć. Ona jednak przerwała, popatrzyła na niego surowiej i powiedziała.
-Wybacz, androidy nie mogą kochać.
Potem wstała i ruszyła dalej a on poszedł za nią.
Tym razem przeszli może zaledwie kilka kilometrów, gdy Merry zwolniła i zaczęła poruszać się uważniej i ciszej.. W końcu wyszli na dużą polanę, pośród której stało wielkie drzewo, mające może z 50 metrów wysokości a jego konary i gałęzie rozwidlały się dookoła kilkusetmetrowego kręgu. Były jednak gołe, pozbawione liści i słońce bez przeszkód przenikało do samej ziemi. I było jeszcze coś, dziwne dwie białe kule w pobliżu drzewa ułożone na liczącym chyba z kilka metrów mrowisku. Wszystko to stało pośrodku kamiennych ruin, które zapewnie nie tak dawno jeszcze były siedzibą obcych. Dookoła tego na czarnej ziemi poruszały się tysiące a może miliony niewielkich owadów broniących dostępu do kul. Usiadł zrezygnowany, zmęczony i zniechęcony wszystkim. Nie widział realnego sposobu by przeniknąć przez ten krąg i nie być przez niezaatakowany. Nie miał, bowiem złudzeń, co do tego, że były agresywne i stanowiły żywą osłonę.
-Jeżeli poczują nasz zapach i dostaniemy się w ich centrum w jednej chwili staniemy się ich obiadem- powiedziała szeptem.
-Czy ogień w czymkolwiek pomoże?- zapytał.
-Ogień ściągnie mutanty, bowiem to strefa pozbawiona liści. Teraz jest wczesny poranek i żerują opodal w wierzchołkach lasu. Tutaj są drzewa innego gatunku i nie wydalają zapachu, który je odstrasza, przez co bez przeszkód mogą tutaj lądować. To, co tutaj widzisz to ich wylęgarnia. Każda z tych mrówek może stać się kilkumetrowym mutantem. Wyobrażasz sobie ile ich będzie, jeżeli im na to pozwolimy?
-Czy mutanty wiedzą, czym są kule i jakie mają zadanie?
-Są dla nich świątynia, symbolem życia, nie podejrzewają jednak tego, że są źródłem promieniowania mającego wpływ na ich zachowanie i inteligencje. Nie podejrzewają także i tego, że druga z kul może przenieść je w jednej chwili na Ziemię. Gdyby to wiedziały, wasz świat szybko by zginął. Na szczęście brakuje im jeszcze pewnych elementów inteligencji, które mogłyby wykorzystać właśnie w tej chwili. Są na wpół świadome własnej świadomości i to nas jeszcze przed nimi chroni i daje przewagę.
Był przerażony. Tak nie wiele brakowałoby na Ziemię przeniknęła armia krwiożerczych mrówek mutantów by dokonać tam zniszczenia świata.. Wystarczyło tylko to by jedna z nich oszalała i pomyliła drogę i weszła do środka. Szklane drzwi od obydwóch kul były szeroko otwarte i zupełnie puste.
-To bardzo zintegrowane społeczeństwo działające według ściśle określonych zasad, których nigdy nie łamią- powiedziała Marry.
Musiał, więc za wszelką cenę tam dotrzeć. Pomyślał, że może zanim go zjedzą uda mu się przebiec kilkanaście metrów i z zaskoczenia wejść do środka obu kul. Potrzebował jednak do tego sił i energii. A te w tym dziwnym miejscu w jakiś sposób szybko go opuszczały.
-Co się dzieje?- zapytał lekko oszołomiony.
-To pole, które odbiera energię istot żywych znajdujących się w pobliżu i zamienia to wszystko na energię innego typu, którą karmią się mutanty. Musimy szybko działać.
Objął ją ramieniem mając ochotę sam podjąć ryzyko i pobiec do jednej z kul nie zważając na niebezpieczeństwo. Czuł, że był w stanie tego dokonać zanim go dopadną. To przecież zaledwie 10 metrów…, Kiedy zbierał się na tą decyzję, niespodziewanie…ktoś go pochwycił w szpony i odrzucił od niej na bok.
Mutanty pojawiły się bezszelestnie, nie wiadomo skąd i uśpiły ich pewnością sytuacji. Zobaczył, że wypełniły okolicę i teraz zdesperowane trzymały ich w swych szponach w pewnej odległości od siebie nie zdecydowane jeszcze, co zrobić dalej. Wokół rozległy się piskliwe nawoływania ze wszystkich stron i kiedy właściwy sygnał dotarł do nich zaczęły szarpać ich ciałami. Nie miał sił się przed nimi bronić i tylko podrygując w rytm ich ruchów mógł dostrzec jak mrówki rozszarpują ciało, Marry na drobne metalowe kawałeczki. Mimo że było trwalsze od jego i zbudowane z metalu to właśnie jej poświęciły maksimum swojej energii. Był przerażony, wstrząśnięty i zupełnie załamany tym, co zobaczył. Kiedy jej ciało już zostało rozrzucone po okolicy w powietrzu uniósł się syk trwogi i dzikiej radości i zwymiotował tym, co miał jeszcze w żołądku na odwłok trzymającego go owada i pomyślał, że nie na taką śmierć zasłużył
W tej samej chwili nastąpiło jeszcze coś nieoczekiwanego i zdumiewającego. Usłyszał odległe wystrzały, dziki krzyk nawołań wokół ludzi i wydawało mu się, że chyba śni. Nagle zobaczył jak za nim zapadły się drzewa, jak ziemia osunęła się w niewidzialną podziemną przepaść. A z niej jak dobry duch zaczęli się wyłaniać ludzie zabijając wszystko to co wokół nie pasowało do ich wizerunku. Trzymająca go mrówka rzuciła go w głąb wielkiego mrowiska a małe mrówki, które tam jeszcze biegały przerażone jego obecnością uciekły w najgłębszy zakamarek mrowiska. Odwrócił na chwile głowę w stronę kul i chciał się do nich doczołgać, ale jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Czy wszystko było już stracone?
Podniósł głowę i zobaczył jak biegli w jego stronę ludzie i androidy jak ludzie torowali sobie drogę, by, chociaż jednemu z nich udało się dotrzeć do niego. Jak starli się z krwiożerczymi dwumetrowymi mrówkami i walce na śmierć i życie. Krew lała się wokół strumieniem a androidy z furia osłaniane przez ludzi biegły nie zważając na śmierć. Były wciąż jednak od niego daleko i wciąż nie było widać nadziei, że jakiejkolwiek uda się dotrzeć do celu. Przewaga mrówek była coraz większa. Wtem jednak któryś z androidów wydostał się z oblężenia i z furią rzucił w jego stronę. Raniona kilkoma mackami w ostatniej chwili opiekunka-robot podbiegła do niego.
Była tak samo piękna jak Marry, lecz czy mieli teraz czas na to by się kochać?
Ona jednak dopadła do jego ust i oddała mu najcudowniejszy pocałunek, jakiego kiedykolwiek doznał. W jednej chwili poczuł jak napływa do jego ciała niewielka, ale potężna siła. Pocałunek trwający może zaledwie ułamek sekundy, rozgrzał go do czerwoności i dał mu niewielką siłę, jakiej potrzebował, by wykonać zadanie. Kobieta odwróciła się od niego i osłoniła go ciałem, gdy on w tej samej chwili pokonał kilka dzielących go od celu metrów i wbiegł do jednej z kul i w jej wnętrzu pociągnął za metalową dźwignie. Dostrzegł jeszcze tylko za sobą jak mrówki rozszarpały jego wybawicielkę a potem wszystko nagle ucichło.
Coś, co jeszcze przed chwilą brzmiało mu w uszach nagle zamilkło a wszystkie mrówki mutanty zawyły z dzikiego szaleństwa i bólu i na oczach ludzi roztopiły się w jedną zieloną maź, która zaczęła wsiąkać w grunt planety.
Bitwa i wojna została wygrana, on dokonał czegoś, czego nie dokonał nikt przed nim. Nie miał już jednak siły się tym cieszyć, bowiem kilka kroków i ruchów, jakich uczynił wyeksploatowały resztkę jego energii.
Wiedział już teraz jak wielkie znaczenie będzie miał od tej pory dla niego pocałunek.
Na Ziemi, kiedy wróci obdaruje nim tą najpiękniejszą kobietę, która tam zapewne na niego czeka. Pomyślał, o Marry, pomyślał o tym ile się o sobie dowiedział. Chciał jednak o tym wszystkim zapomnieć,. bowiem czy pamięć tych przeżyć pozwoli mu normalnie żyć?
W jego stronę zbliżali się ocaleni ludzie i androidy. Nie było między nimi różnicy, wszyscy byli braćmi, których uszczęśliwiło zwycięstwo.
KONIEC
elementarzz : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz